wtorek, 31 lipca 2007

Dzień drugi 25.07.2006

W przewodniku wyczytaliśmy, że do Labiryntu Błędnych Skał można wchodzić od godziny 9.00. Lecz podczas przejażdżki dzień wcześniej sprawdziliśmy, że rzeczywiście wejście jest możliwe już od 8.00, tak też zjawiliśmy się dnia następnego, a większość turystów zorientowana była na godz. 9.00, co ma swoje plusy, bo jako jedyni zwiedzający weszliśmy gratis i przez całą godzinę skały były tylko nasze;) Fakt, że wjazdy i zjazdy samochodem odbywają się w określonych godzinach. Właściwie jest to dobra hierarchia zwiedzania, najpierw nasze błędne skały, potem czeskie skalne miasta (przy nich te nasze, choć fantastyczne, wydają się być jedynie miniaturą parku naszych sąsiadów).
Wszystkim polecamy poranne wizyty, gdyż ze względu właśnie na "krasnoludkowatość"labiryntu, jego ciasne przejścia, zwiedzanie w liczniejszej grupie jest tylko połowicznie przyjemne (urody miejsca nic nie zabiera, gorzej jak tej urody nie możemy dostrzec ponad głowami zwiedzających;)
Dalej jedziemy pod Szczeliniec Wielki 919 m.n.p.m. Parkujemy na dużym parkingu (gratis, parkingowy jest nie zawsze obecny), zjadamy śniadanko w najbliższym lokalu (naleśniczki "grzybunio") i ruszamy na szlak. Do podnóża góry trzeba trochę przejść przez liczne kramiki i stragany. Trasa dość oblegana. Tu również są "imienne" skałki np. małpoluda, nie bójmy się nadawać swoich nazw, przecież te funkcjonujące też wymyślił tylko człowiek (jeden ze zwiedzających nakrzyczał na swoją ok. 10-letnią córkę, ze nazwała małpoluda świnią, eh ja też widziałam świnię...)

Najatrakcyjniejsze miejsce dla mnie to Piekło, wejście do niego przez Ucho Igielne (wąziutkie przejście) i droga do Nieba. Po męczącej drodze polecamy oscypka z grilla:)
Wieczór spędziliśmy w Czechach w Nachodzie (miasteczko graniczne). Oprócz wiadomych zakupów w hipermarkecie, polecamy ciastko o nazwie medownik i czeską colę:)

Warto poczłapać na wzniesienie miasteczka, gdzie znajduje się ślicznie odrestaurowany zamek. Na zamku atrakcje jak m.in. niedźwiedź, komnata z czeskimi legendarnymi stworami. Na zamku odnajdziemy też mała kapliczkę, co prawda była zamknięta, ale jak włoży się rękę z aparatem między kraty, można zrobić fotkę. Zwróćcie uwagę na sufit.




Góry Stołowe


Dzień trzeci 26.07.2006

Ranek powitaliśmy w Andszprach (Czechy). Autko bezpiecznie zostawiliśmy na ogromnym parkingu. Śniadanko - czeskie pyszności: smażony ser i placki ziemniaczane z masłem czosnkowym.
Przy wejściu do skalanego miasta stoi budka, gdzie kupujemy bilety, dostajemy też mały przewodnik w języku polskim (w formie ulotki).
Zaraz po wejściu przystajemy zdumieni szmaragdowym kolorem zbiornika wodnego. Wygląd przecudny, historia mniej romantyczna (jest to pozostałość po dawnej piaskowni). Dalej czekają na nas przeróżne formy skalne, w większości posiadające swoje imiona. Początek trasy wiedzie wśród wysokich skał, przypomina to trochę scenografię z westernu. Mijamy coś, co sterczy na środku drogi i wygląda jak pień drzewa, zachęcający by na nim przysiąść, uwaga! to zimny kawał skały;)

Ciekawsze formy skalne są oznaczone tabliczkami informacyjnymi. Podziwiamy m.in.: Kochanków, Bliźniaki. Tuż koło Słoniowego Rynku jest Brama Gotycka. Brama zaprasza tajemnicą, daje nam pewność, że czekają nas tu jeszcze rzeczy niezwykłe. Dla mnie brama to najpiękniejszy element całego parku. Trasa wiedzie wzdłuż strumienia, w niektóre miejsca nie dociera słońce, w innych pali, woda paruje, a tym samym my przechadzamy się wśród igrającego światła, oparów mgiełki.

Odnajdziemy tu dwa wodospady, mały i duży. Nie przegapcie też skalnego fotela;)
Jeśli mało wam będzie skalnych stworów, zachęcamy do odwiedzenia Teplic (obsługa w kasach podobna jak w Andsprach). Początek trasy wiedzie przez zalesiony obszar. Nie zawracajcie jednak z drogi, dalej będzie lepiej. Zaczyna się od ruin średniowiecznego zamku "Strzemię".

Zamek jest na skale, wejście do jego podnóża (schodami;)) jest niemałym wyczynem, natomiast wejście na sam zamek jest opatrzone napisem:"wejście na własną odpowiedzialność".
Do ładniejszych form skalanych miasteczka należą: Niedźwiedź Polarny, Mnich, Brama. Gdy dojdziecie do punktu o nazwie Sybir, zasugerujcie się nazwą, włóżcie sweterki i nie dziwcie się mijanym ludziom, którzy wracają z tego miejsca, że idą w kurtkach chociaż wy topicie się od skwaru;)
Przy końcu trasy jest możliwość spływu tratwą. Nie próbowaliśmy.
Będąc w Czechach należy pamiętać, że w wielu barach, restauracjach dania obiadowe są wydawane tylko do określonej godziny, później można zakupić tylko napoje i zakąski. Nam udało się znaleźć czynną cały czas gospodę, (nie pamiętam nazwy, ale była jedyna, po lewej stronie drogi, jadąc od Teplic do Kudowy). Mimo podobieństw naszego języka z czeskim, uważajcie;) ja prawie zamówiłam sobie surowe mięsko na obiad w formie tatara (ja tatar-owszem, ale nie koniecznie na obiad;), dzięki przemiłej pani kelnerce, skończyło się jednak na knedlikach i gulaszu:)

poniedziałek, 30 lipca 2007

Góry Stołowe


Dzień czwarty 27.08.2006

Jeśli interesuje was wejście do Jaskini Niedźwiedzia (a powinno) warto zarezerwować wcześniej bilety, w przeciwnym razie może się okazać, że wolne miejsca są dopiero na późne popołudnie, a jest ranek. Jeśli już przyjdzie na nas taka sytuacja, nie traćmy czasu i po zakupieniu biletów, ruszajmy w kierunku Śnieżnika. Na szczycie czekają ruiny wieżyczki widokowej. Po drodze mijamy schronisko, gdzie można przekąsić np. bigosik.
Rozległe widoki, napotkaliśmy nawet żmijkę:) Na szczycie wilgotno i wietrznie, ale dobrze się stamtąd "na wszystko patrzy z góry";)

Przy wejściu do Jaskini pamiętajmy o pozostawieniu zbędnych rzeczy w szatni (plecaki, aparaty fotograficzne itd.), i tak przewodnik nie wpuści nas z nimi do środka, a tylko niepotrzebnie przeciągamy czas wejścia. Obowiązkowo zabieramy cieplejszy ubiorek.
Przy wyjściu możemy zakupić płytkę z nagraniami jaskini, zdjęcia, filmiki - warto, nie można tu robić zdjęć, więc oprócz przewodników i pocztówek, do przecudnych form skalnych możemy wrócić tylko pamięcią, a ta bywa zawodna.

niedziela, 29 lipca 2007

Góry Stołowe


Dzień piąty 28.08.2006

Wyprawa na Sklane Grzyby nie należała do tych najpiękniejszych. Leśny parking duży, ale w tym sęk że leśny, czyli szlak wiedzie nas przez gęstwinę drzew, krzaków. Koncetrowaliśmy się głównie na oganianiu od komarów. Jesli szukacie ciszy i samotności - ruszajcie właśnie tam. Oprócz kota i leśnych stworzeń nie spotakliśmy żywego ducha. Ten spacer ograniczyliśmy do minimum.
Następnie ruszyliśmy na szlak Białych Skał. Parkujemy w lesie (w wyznaczonym miejscu), początkowo znów kroczymy przez leśne ścieżyny, skał musimy mocno wypatrywać. Warto tędy jednak ruszyć, natrafiamy na urokliwe, wręcz "elfie" zakamarki, dróżki, łączki. Skałki obchodzimy dookoła, trasa króciutka, przyjemna.
Po drugiej stronie ulicy widzimy spore wzniesienie, a na nim Fort Karola, właściwie jego ruiny. Punkt widokowy bez barierek. Wzrok przyciąga kamienna brama.

Dość makabrycznym punktem wycieczki była Kaplica Czaszek w Czeremnej. Gdy ziemia odkryła szczątki ludzkie (ludzie zginęli w skutek epidemii), miejscowy proboszcz umieścił je w kaplicy. Tak możemy je zobaczyć i dziś, czaszki, kości ułożone w artystyczne szlaczki na ścianach, zgromadzone pod podłogą. Trzeba kupić bilet, wchodzimy grupą, zamykają za nami szczelnie drzwi. Przewodniczka-siostra zakonna niebywale monotonnym głosem opowiada historię tego miejsca. Nie wolno robić zdjęć, turyści wchodzą i wychodzą szybciutko, drzwi są natychmiast zamykane, ale jeśli będziecie dość szybcy i macie dobry zoom w aparacie, może uda się z daleka "uszczknąć" coś z tego miejsca.

Góry Stołowe


Dzień szósty 29.08.2006

Zmęczeni upałami postanowiliśmy zwolnic tempo i jeden dzień poświęcić na totalny odpoczynek. Wybraliśmy się więc do Kłodzka. Gotycki most św. Jana, ratusz, spacer starym miastem. Potem duża atrakcja Kłodzka, czyli przejście trasą podziemną spod kościoła Najświętszej Marii Panny do twierdzy kłodzkiej. Spacerek lochami obejmuje ok. 600 metrów. Czekają tu na nas m.in. kat, kościotrup, dyby. Nic nie wyskakuje, nie zaczyna nagle świecić, więc śmiało można ruszyć nawet z dziećmi. Zwiedzanie bez przewodnika, trzeba kupić bilet.

Sama twierdza jest rzeczywiście potężna, na miejscu kupujemy bilet na wejście na nią, lub też dodatkowo bilet na zwiedzanie podziemnego labiryntu. My poprzestaliśmy na pierwszej opcji. W twierdzy można się zgubić;) Znajdziemy tu wystawę szkła, a także lapidarium.
Docieramy do punktu widokowego z lornetkami. Po spacerku można się zatrzymać w jednej z licznych restauracyjek np. w "Ratuszu", gdzie można zjeść lody zakochanych:) i zamówić kawkę z mini ciasteczkiem;) konkretniejsze potrawy także smaczne, no i plus dla lokalu, że posiada odrębną salę dla palaczy.
Po powrocie do Kudowy, zafundowaliśmy sobie sesję w jaskini solnej. 45 minut z muzyką relaksacyjną i multum jodu dookoła, przyjemne ściemnione światła, sól pod stopami...Wychodzi się stamtąd orzeźwionym, wypoczętym:) Pamiętajcie jednak o zabraniu ze sobą czystej pary skarpetek - do groty wchodzimy bez obuwia, i tylko o pełnych godzinach zegarowych.
Nie próbujcie też wynosić ze sobą soli, albo uatrakcyjniać sobie czasu samemu - stały nadzór kamer wideo:)
Na koniec odwiedziliśmy Muzeum Minerałów w Kudowskim Parku Zdrojowym, gdzie można zakupić także różne minerały w formie biżuterii, ceny przyzwoite.
Jeśli chodzi o gastronomię polecamy restaurację Amfora (miła obsługa, polecamy stek z rekina), Piekiełko ((wieczorkiem zaczyna się dancing;), jedzonko smaczne, obsługa ze "starej dobrej szkoły kelnerskiej", kelner np. otwiera butelkę napoju przy kliencie i nalewa, mankament był taki, że poprosiłam o lody bez smaku truskawkowego, a dostałam oczywiście z nim, a dla mnie to najgorszy smak świata, więc niestety już mnie nie kusiło żeby tu wrócić ponownie, niemniej jednak wszystko inne super).
Obowiązkowo trzeba wejść do małego baru niedaleko parku zdrojowego (po przeciwnej stronie ulicy), gdzie serwują niezapomniane zapiekanki z salami!!
Nie polecamy dużej pizzeri z rozległym tarasem (też po przeciwnej stronie ulicy od parku zdrojowego), zamówiliśmy dwa dania, dotarło jedno - moje, gdy niemal kończyłam już jeść, po długaśnym oczekiwaniu i przypomnieniu się kelnerowi, okazało się że kucharz zapomniał przygotować zamówione przez Michała danie i zresztą ta potrawa już "wyszła" i możemy sobie zamowić inne...Chcecie, idźcie tam, ale na własną odpowiedzialność, my w zgodzie z sumieniem-przestrzegamy.

sobota, 28 lipca 2007

Góry Stołowe


Dzień siódmy 30.08.2006

Rano była okrutna mgła, ale jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć w kierunku Karpacza, a stamtąd wspiąć się na Śnieżkę. Wybraliśmy drogę przez Czechy - najkrótsza z Kudowy do Karpacza:) A widoki piękne...Po znalezieniu bezpłatnego parkingu (czyli na ulicy koło chodnika), zjedzeniu śniadanka, zakupieniu mapy i kapelusza na słońce, które wyszło nagle nie wiadomo skąd;) ruszyliśmy na Śnieżkę.

Droga przyjemna, zieloniutko, malowniczo. Po drodze schronisko, ale za blisko początku trasy, by już skusić się na polecane naleśniki. Przewspaniałe jest dotarcie do strumienia i łyk lodowatej wody.

Trasa łagodna, do momentu, gdy dochodzimy do drugiego schroniska, Śnieżka wydaje się na wyciągnięcie ręki, a tak na prawdę dopiero zaczyna być ciężko i w naszym odczuciu nieprzyjemnie. Szlak wiedzie stromo po rumowisku skalnym, nogi ślizgają się na drobnych kamieniach, a przejście jest dość wąskie, przez co zamiast podziwiać widoki trzeba przemykać pomiędzy innymi turystami. Na szczycie mamy trzecie schronisko. Ostatni etap podejścia na górę nie zachęca do powrotu na ten szlak. Schodząc ze Śnieżki skusiliśmy się na ziemniaczki z czosnkiem w schronisku nr 2. Pyszności:)
Późnym popołudniem, schodząc ze szlaku mijaliśmy rodziny z małymi dziećmi, panie w sandałkach, bez wody, którzy dopiero wybierali się na szczyt Śnieżki. Proszę państwa! Malownicze i łagodne podejścia, ale to są jednak góry! Kryte buty, butelka wody i dobrze wyliczony czas przejścia trasy (liczymy jeszcze drogę powrotną), oraz skonfrontowanie tego z własnymi możliwościami to konieczność!
W samym Karpaczu wstąpiliśmy do Świątyni Wang, trzeba było trochę poczekać na wejście do środka, wchodzi się grupą. Rola przewodnika polega tu na włączeniu (kaseta?CD?;)) czytanego tekstu o Świątyni. Można się dowiedzieć m.in. że pochodzi ona ze Skandynawii i został zbudowany na zasadzie łodzi Wikingów (bez użycia gwoździ). Tuż obok jest dzwonnica i cmentarzyk.

Bardzo zmęczeni, generalnie brudni szukaliśmy miejsca na kolację i tak zawędrowaliśmy do Jaśkowej Izby, restauracja podzielona na część "fast food" i "slow food". My wybraliśmy to drugie, i słusznie, jak się okazało. Wystrój niezwykle przyjazny: sanie, śnieżnobiałe poduchy, jelenie i takie tam;) Obsługa rewelacja, rachuneczek dostaje się w szkatułce:) Serniczek z wystawy, który zamówiłam, zniknął i wrócił do mnie za chwilę z uroczą smakową dekoracją. Poza tym polecamy warkocz jagny, herbatkę rozmaitości i herbatkę po babsku (to ostatnie dla tych co nie prowadzą;)) No i będąc tam, nie zapomnijcie spojrzeć w górę, na sufit;) Powrót oczywiście przez Czechy.


Góry Stołowe


Dzień ósmy 31.08.2006

W drodze powrotnej do domu wybraliśmy się do Międzyrzecza, a tam, posileni pierogami, ruszyliśmy w kierunku Wodospadu Wilczki. Ładny duży, wodospad. No i udało nam się kupić bawełniane koszulki (w przyzwoitej cenie) "z górami", co było baaardzo trudne do tej pory.
Do domu coraz bliżej, ale to nie był jeszcze koniec a
trakcji:) Obrany kierunek: Kopalnia Złota w Złotym Stoku. Fantastyczna sprawa, świetna pani przewodnik. Spacer zaczyna się od zwiedzenie Sztolni Gertruda, poznajemy historię, funkcje itd kopalni, wszystko z humorem i atrakcyjnie. W środku zachowane wagoniki, kapliczka górnicza, "sztabki"złota. Dowiadujemy się tu m.in. o tym, że złoto było produktem ubocznym masowo przygotowywanego tu cyjanku;). Badania wykazały obecność szczątków ludzkich w ścianach kopalni. Kiedyś bowiem za kradzież złota karano poprzez wmurowanie rąk złodzieja do ściany kopalni. Jest tu także wystawa osobliwych tablic informacyjnych z okresu PRL, piec, pomieszczenie "alchemika"z menzurkami, odważnikami i oczywiście buteleczką gotowego złota:)

W czasie wycieczki często idzie się zupełnie ciemnymi, bądź słabo oświetlonymi korytarzykami. Warto pstryknąć wtedy kilka fotek "na ślepo", bo potem okazuje się, że złapaliśmy np. złotego krasnala:)

Następnie przewodnik prowadzi nas obok parku linowego (mostki, liny, linki porozwieszane wśród drzew - płatne) do Sztolni Czarnej, która kryje swoja tajemnicę, a mianowicie podwodny wodospad. W dół schodzi się krętymi, wąskimi schodami. Na dole jest ciemno, coś tylko majaczy przed oczami i szumi. Na szczęście wodospadzik jest podświetlany kolorowymi lampkami. Nie polecamy jednak wejścia z liczną wycieczką, gdyż na dole jest ciasno i ciemno więc ciężko zrobić przyzwoite zdjęcie. Przy kopalni jest mały sklepik, w którym kupiliśmy bawełniane koszulki z logo kopalni. Polecam rozmiar dziecięcy, bo w rzeczywistości wygląda jak "dorosła" s-ka, a jest tańsza;)