Dzień czwarty 4.09.2005
Łąki Świetokrzyskie pachną cudownie, mieliśmy okazję się o tym przekonać m.in. poszukując bezskutecznie Jaskini Piekło.
A cały dzień upłynął nam pod znakiem zamków. Zaczęliśmy od Zamku Krzyżtopór w Ujeździe XVIIw.. Rewelacyjne widoki po wejściu na zamek. Parking tuż obok. Wita nas brama z gigantycznym krzyżem i oczywiście toporem. Dalej to już legenda - zamek wzniesiony na bazie kalendarza: pałac-rok, 4 baszty to kwartały, 12 sal balowych, bo tyle jest miesięcy, 52 pokoje, bo tyle jest tygodni, 365 okien:) Podobno w stajniach były kryształowe lustra, co jest możliwe patrząc na specyficzne wnęki w ścianach. Stajnie to zresztą jedne z urokliwszych zakamarków zamczyska, długie, porośnięte mchem (glonem? w każdym razie zielone) korytarze. Oj, jest co oglądać! Bez nadzoru nudnego przewodnika. Nie wolno też przeoczyć wieży, i w ogóle zamek trzeba przejść wzdłuż, wszerz i dookoła:) Na bazę gastronomiczną jednak nie ma co liczyć za bardzo (jedynie mały sklepik na przeciwko zamku).
Następny punkt programu to Kurozwęki XIVw.. W przewodnikach niepozorny zameczek, planowaliśmy zrobić kilka fotek i jechać dalej, ale i tym razem Świętokrzyskie nas zaskoczyło:) Na miejscu okazało się, że zamek jest wręcz oblegany, mieliśmy duży problem ze znalezieniem wolnego miejsca do parkowania. Ale warto tu wpaść na dłuższą chwilę. Budynek odrestaurowany, wygląda całkiem atrakcyjnie, choć przez "farbę nówkę"przypomina bardziej sympatyczny kurort wypoczynkowy, niż kojarzy się z rycerzami:), nie mniej jednak, jak już pisałam - jest sympatyczny;) Zwiedzanie budynku odbywa się z przewodnikiem, najatrakcyjniejsze zdają się być jeszcze nieodnowione fragmenty - piwnice, ale też odnowiony dziedziniec. W ogrodzie jest restauracja, można zamówić sobie także danie z żubra, my poprzestaliśmy na lodach i kawie. Obok jest małe zoo: sarny, dziki itp. No i szalona atrakcja - przejażdżki wielbłądem. Oczywiście że się skusiłam;) Tytus - wielbłąd nie miał nic przeciwko i spokojnie obwoził mnie w kółko drepcząc bez uprzęży za swoim panem. heh, dobrze że się nie wystraszył i nie pogalopował ze mną na garbie w kierunku zagrody żubrów;) A do żubrów wjechaliśmy upchanym po sam brzeg wozem zaczepionym do ciągnika (cud, że udało nam się do niego wsiąść, chętnych z ostrymi łokciami i szerokimi barami, lub psami było duuużo;). Każda przyjemność w Kurozwękach kosztuje np. za wjazd do żubrów płacimy 3 zł (nie pamiętam czy to ulgowy czy ogólny), płacimy też za zwiedzanie zamku.
Przyszła pora na Szydłów. Przy wejściu kupujemy bilet na wejścia do różnych miejsc Szydłowa, niestety nie da się kupić wejścia na sam zamek, więc trochę pieniążków "przepada", gdy nie zobaczymy wszystkiego, my np. raczej nie zwiedzamy kościołów, cerkwi, i tym razem poprzestaliśmy na zamku. Miasteczko małe, senne. Warto zwrócić uwagę na bramę, gdy opuszczamy mury miasta, dalej kierujemy się do pobliskiej jaskini zbója Szydły. Jaskinia sama w sobie ciekawa, ale zaniedbana okrutnie, strach wejść.
Największe rozczarowanie to Pacanów, zapomnijcie o planach na obiad w towarzystwie Koziołka. Jedyna restauracja to absolutna zmyłka, można tam kupić tylko napoje i skorzystać z płatnej toalety. Kilka małych sklepików z pamiątkami (polecam gliniane kubki z Matołkiem), kościół (ale to nie atrakcja dla nas, jak już wspominałam), figurka Koziołka i to na tyle. No i te drzewa poobwijane kolorową taśmą...:)Wyjeżdźalismy okrrutnie głodni, krążenie po mieście z nadzieją: coś tu musi przecież być...nie pomogło.
Za to pożądnie pożywiliśmy się w Kozienicach (nazwy restauracji nie pamiętamy, ale była przy drodze, w środku miasta). Zdecydowanie polecam kawę po kozienicku!
Przed samymi Kielcami jest jakaś firma, chyba budowlana i maja przed bramą wystawione wesołe słonie, warto się zatrzymać;)
No i na wieczory polecamy Kielce, do późnego wieczora muzyka, mnóstwo ludzi w różnym wieku spacerujących po starym mieście i parku. No totalny relaks, liczne restauracje.
Przyszła pora na Szydłów. Przy wejściu kupujemy bilet na wejścia do różnych miejsc Szydłowa, niestety nie da się kupić wejścia na sam zamek, więc trochę pieniążków "przepada", gdy nie zobaczymy wszystkiego, my np. raczej nie zwiedzamy kościołów, cerkwi, i tym razem poprzestaliśmy na zamku. Miasteczko małe, senne. Warto zwrócić uwagę na bramę, gdy opuszczamy mury miasta, dalej kierujemy się do pobliskiej jaskini zbója Szydły. Jaskinia sama w sobie ciekawa, ale zaniedbana okrutnie, strach wejść.
Największe rozczarowanie to Pacanów, zapomnijcie o planach na obiad w towarzystwie Koziołka. Jedyna restauracja to absolutna zmyłka, można tam kupić tylko napoje i skorzystać z płatnej toalety. Kilka małych sklepików z pamiątkami (polecam gliniane kubki z Matołkiem), kościół (ale to nie atrakcja dla nas, jak już wspominałam), figurka Koziołka i to na tyle. No i te drzewa poobwijane kolorową taśmą...:)Wyjeżdźalismy okrrutnie głodni, krążenie po mieście z nadzieją: coś tu musi przecież być...nie pomogło.
Za to pożądnie pożywiliśmy się w Kozienicach (nazwy restauracji nie pamiętamy, ale była przy drodze, w środku miasta). Zdecydowanie polecam kawę po kozienicku!
Przed samymi Kielcami jest jakaś firma, chyba budowlana i maja przed bramą wystawione wesołe słonie, warto się zatrzymać;)
No i na wieczory polecamy Kielce, do późnego wieczora muzyka, mnóstwo ludzi w różnym wieku spacerujących po starym mieście i parku. No totalny relaks, liczne restauracje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz