Dzień drugi 2.09.2005
Raniutko, po wypiciu obowiązkowej kawy i zjedzeniu bułek z dżemem pomarańczowym udaliśmy się, tym razem pieszo, na całodniową wycieczkę.
Trasa rozpoczęła się w Świętej Katarzynie, gdzie najpierw minęliśmy klasztor Bernardynek (niestety nie zwiedziliśmy jego wnętrza). Koniecznie trzeba się zatrzymać przy maleńkiej kapliczce, gdzie przez okienko możemy wypatrzeć na ścianie podpis Stefana Żeromskiego. Niedaleko kaplicy znajdują się dwie mogiły, powstańca z 1863r. i partyzanta z 1943r. Niedaleko stoi pomnik wspomnianego wcześniej literata.Uroczy widok to napotkana kapliczka i źródełko Świętego Franciszka, gdzie można zaczerpnąć wody leczniczej. Źródełko lekko "bąbelkuje", gdyż zawiera gaz majacy dobry wpływ na spojówki. Na wszelki więc wypadek napiliśmy się wody i przemyliśmy oczy:)
Nieco dalej zostaliśmy zaskoczeni obecnością sympatycznego Pana, który zjawił się nagle rozkładając "swój kramik" i wręczając nam bilety wstępu do Świętokrzyskiego Parku Narodowego w cenie 2,50 za bilet ulgowy. Dalsza droga prowadziła przez ścieżkę usłaną wielkim głazami, zresztą legenda mówi, że był tu niegdyś piękny zamek, który runął, po tym jak dwie siostry zakochały się w jednym rycerzu, a ta, którą wybrał rycerz, zazdrosna o urodę siostry, próbowała ją zabić. Zanim doszło do nieszczęścia piorun zniszczył zamek - pozostały po nim tylko ogromne głazy, a dobra siostra tak długo płakała po stracie bliskich, aż utworzyło się źródełko - Św. Franciszka. Niektórzy twierdzą, że kamienie to podczas sabatów stołki czarownic.
W tym miejscu polecamy zaopatrzyć się w "Legendy Świętokrzyskie"np. Jerzego Stankiewicza. A także małe przewodniki typu: "Góry Świętokrzyskie" R. Garusa, "Szlakiem zamków i budowli obronnych" Wydawnictwo JP. My kupiliśmy je w Św. Katarzynie, ceny ok.5-8 zł. Warto poczytać wieczorkiem:)
I wreszcie dotarliśmy do najwyższego szczytu gór, czyli na Łysicę 612 m.n.p.m. Trasa bajkowa, piękne gołoborza - odkryte rumowiska skalne, wszelka roślinność.
W górach Świętokrzyskich nie zaobserwowaliśmy zjawiska wzajemnego pozdrawiania się turystów.
Dalej mieliśmy kolejną niespodziankę, czyli Kapliczkę Świętego Mikołaja, niestety "posprayowaną" przez pseudoartystów i pseudoturystów. Trasa wiedzie przez las, więc póki co nie było problemu z upałem.
Po wyjściu z lasu, kolejna niespodzianka, czyli piękna, stara chata, ślicznie bielona.
Tutaj zaczyna się kłopotliwa i mniej przyjemna droga asfaltem, co jakiś czas kierująca nas na łąki. Mimo, że idziemy szlakiem, można zabłądzić, czasem idzie się skrajem lasu, czasem wzdłuż pola.
I tak aż do parkingu, gdzie można się posilić np. przysmakiem Baby Jagi (gulasz w chlebku) i zakupić drobiazgi na pamiątkę. W dalszą drogę,udaliśmy się (oczywiście za opłatą) bryczką. Konik podwiózł nas na sam szczyt Świętego Krzyża. To właśnie tu, znajduje się prawdopodobnie autentyczny fragmencik z Krzyża Jezusa. Miejsce jego przechowywania można sobie obejrzeć w kapliczce, w której, w podłodze znajduje się maleńka krypta. Wchodzi się tam samemu, zapalając sobie światełko, schodami w dół. W środku leżą dobrze zachowane zwłoki kilku osób, w tym dziecka.
Na terenie klasztoru jest sklepik z pamiątkami.
Miejsce przepiękne, cudowne kamienne budowle, zabrakło nam jednak atmosfery, zakonnicy nie grzeszyli okazywaniem sympatii;)Nie czuło się magii, pomimo domniemanej tu obecności fragmentów "Świętego Drzewa". Opuszczając mury klasztoru przez fantastyczną bramę, skierowaliśmy się w kierunku Nowej Słupii. Przy zejściu ze szlaku znajduje się figura klęczącego
Pielgrzyma, który według legendy, co rok przesuwa się o ziarnko maku do Św. Krzyża, gdy
tam dojedzie nastąpi koniec świata. Poczekamy, zobaczymy. W każdym razie mamy sporo czasu, zważywszy na to, że z relacji mojej 83-letniej babci pochodzącej z tych terenów, która była tu jeszcze z wycieczką szkolną, Pielgrzym się nie śpieszy;) W samej Nowej Słupii na terenie Muzeum Starożytnego Hutnictwa obejrzeliśmy dymarki, czyli piece do pozyskiwania żelaza, wstęp wolny, na powietrzu.
Było już późne popołudnie, a my musieliśmy się dostać czymś na miejsce noclegowe, okazało się że nie ma już bezpośrednich połączeń do Św. Katarzyny. Na szczęście niezawodne prywatne busy bezpiecznie zawiozły nas na miejsce.